To był jeden z lepszych koncertów na jakich byłam. W tym roku na pewno, a i zastanawiam się, czy przypadkiem nie w życiu. Artur Rojek odwiedził toruńskie progi i zagrał magiczny koncert w Dworze Artusa.
Rojka pamiętam z koncertów Myslovitz. Kiedy stał z gitarą, patrzył w sufit i spokojnie odśpiewywał największe hity zespołu. Skromny, cichy, wycofany – taki jego obraz miałam w głowie. Kilka dni temu poznałam jednak innego człowieka. Artur Rojek na koncercie solowym to emocjonalny wulkan. Roznosi go po scenie, gra na „przeszkadzajkach”, oddaje całego siebie na scenie odzierając się z różnorodnych emocji. A do tego jeszcze zagaduje publiczność, opowiada anegdotki, tłumaczy się z segregatora z tekstami, który leży u jego stóp i namawia do wspólnego śpiewania. Kosmos.
Toruński set rozpoczął się od zagrania całego albumu „Składam się z ciągłych powtórzeń”, by później przejść do kilku starszych utworów, obowiązkowo w nowych aranżacjach. Usłyszane na żywo „Beksa”, „Kokon” czy „Krótkie momenty skupienia” nie umywają się nawet do odsłuchiwania ich z płyty w domowym zaciszu. Kiedy jednak przyszedł czas na starsze numery i usłyszałam pierwsze dźwięki numeru „Trujące kwiaty” zespołu Lenny Valentino, pomyślałam, że wygrałam życie. Kto by się spodziewał usłyszeć to kiedykolwiek na żywo! Na deser surowo zagrane „W deszczu maleńkich żółtych kwiatów” i mocne uderzenie w „Good Day my Angel”. Długie oklaski i krzyki, upragniony bis, podczas którego cała sala śpiewała i się bawiła. Nie łatwo było otrząsnąć się po tym wszystkim i wrócić do rzeczywistości.
Zazwyczaj nie bawię się na koncertach, raczej stoję z boku i słucham, przeżywając coś w środku. Zazwyczaj specjalnie nawet nie klaszczę, o krzykach przy wywoływaniu bisa nie wspominając. Zazwyczaj nie piszę też relacji czy tam recenzji z koncertu. „Zazwyczaj” pękło przy kunszcie artysty takiego, jak Artur Rojek. Artysty przed duże ART.
Galeria zdjęć z tego wyjątkowego koncertu poniżej.
Artur Rojek, Toruń Dwór Artusa 7.11.2014, fot. Angelika Plich / AngelaPlichFoto.pl